Choć w Polsce wciąż brakuje wolnego rynku, to jest taki segment w którym czuć jego powiew. Chodzi oczywiście o szarą strefę, która wywołuje w mediach i salonach tak dużo szumu. Brak możliwości ściągania podatków ze stale rosnącej grupy ludzi, przysparza nie lada piany na ustach ministra finansów jak i reszcie gabinetu. Tyle tylko czy rzeczywiście szara strefa jest takim złem, jakim próbuje się ją określać? Transakcje gotówkowe, czy zatrudnianie z ominięciem wszędobylskiego oka urzędu skarbowego to proceder znany nie od dziś. Zawsze gdy państwo próbowało sięgać po nadmiar nieswoich pieniędzy rodził się konflikt interesów. Wolny rynek jest definicją podświadomie zakorzenioną w każdym człowieku, a niczym innym jak wolnym rynkiem jest szara strefa. Rodzi co prawda ryzyko możliwości zostania oszukanym z różnego rodzaju powodów. Najczęstszym jest nieotrzymanie wynagrodzenia za wykonaną prace. Tyle że są to przypadki zwykle marginalne, które bez problemów da się rozstrzygnąć w sądzie na korzyść poszkodowanego. Z punktu widzenia zatrudnionego, pozwala mu bogacić się szybciej niżeli z udziałem państwa. Jednocześnie nie zmuszając go do zawierania niekorzystnych umów, ale w zamian za własną odpowiedzialność za emeryturę.